Poproszony o komentarz do wyników eurowyborów senator Maciej Grubski stwierdził uroczyście, że „przy 46 proc. poparcia dla PO w Łodzi, prezydent Hanna Zdanowska ma wielką szansę na zwycięstwo w pierwszej turze”. Zapytałem wobec tego: dlaczego pani Hanna nie wygrała w pierwszej turze poprzednich wyborów, skoro w poprzedzających je eurowyborach PO w Łodzi zdobyła prawie 54 proc. Odpowiedź senatora? „Hmmm…”
Ja odpowiedź na to pytanie znam, co nie zmienia faktu, że politycy PO po niedzielnych wyborach zaczynają stosować bardzo nachalną propagandę. W eurowyborach AD 2009 PO w Łodzi rzeczywiście zdobyła blisko 54 proc. poparcia, ale Hanna Zdanowska rok później nie mogła wygrać już pierwszej turze, bo zwyczajnie jest mniej popularna od szyldu PO. Nie głosowali na nią wszyscy wyborcy PO z eurowyborów, stąd miała wynik o 20 proc. słabszy. A dlaczego euroelektorat PO w Łodzi nie głosuje w całości na Zdanowską? Ano dlatego, że nie wszyscy, którzy są wyborcami Jacka Saryusz-Wolskiego, są zdeklarowanymi wyborcami PO. W eurowyborach to on robi wynik Platformie, a czerpie głosy spoza PO, zazwyczaj ludzi lepiej wykształconych, a także młodych, studentów, którzy potem wcale nie muszą na wyborach prezydenckich odmeldować się Zdanowskiej, tym bardziej, że prezydent dzięki wielu niepopularnym decyzjom zyskała jakiś negatywny elektorat.
Podobnym propagandowym zabiegiem jest dosłowne przekładanie wyników eurowyborów w Łodzi na poparcie w wyborach do Rady Miejskiej. Radny Mateusz Walasek był już łaskaw tego przeliczenia dokonać i wyszło mu, że „PO 46,34% PiS 28,48% SLD 7,57% (…) to:
PO 24 mandaty, PiS 16 mandatów, SLD 0 mandatów”. I tu także jestem sceptykiem, ponieważ i wyniki z poprzedniej euroelekcji nie przełożyły się na rzeczywiste poparcie PO w Łodzi w wyborach do Rady Miejskiej AD 2010. Zamiast 54 proc. jak w eurowyborach, PO zdobyła do Rady Miejskiej 38 proc., ale trzeba oddać, że to i tak wystarczyło do zdobycia większości. Jednak wcale nie oznacza to faktu, że jesienią PO zdobędzie nawet te 38 proc. z 2010 r., nie mówiąc o 46 proc. z niedzieli
Otóż od łódzkiego wyniku PO w ostatnich eurowyborach trzeba odjąć 10 pkt procentowych, które zdobył Ryszard Bonisławski, bo on ma swój elektorat, a także blisko 3,5 pkt proc., które zdobyli w Łodzi „niełodzianie” kandydujący z PO. Przecież to był zindywidualizowany, a nie przypadkowy wybór być może ludzi dopisanych do rejestru wyborców, którzy nie muszą głosować na PO w wyborach do RM. No i dochodzi casus Saryusz-Wolskiego: zdobył blisko 30 z tych 46 proc PO w Łodzi, ale jego wyborcy spoza PO widzą przecież różnicę między nim, a rzeczonym radnym Walaskiem czy choćby Tomaszem Kacprzakiem. I wcale nie muszą głosować także na obu panów radnych i listę PO w wyborach samorządowych. Saryusz – Wolski to w pierwszym rzędzie swój własny szyld, potem dopiero PO.
Po tym odejmowaniu wychodzi około 30 proc. poparcia, co też się sprawdzić nie musi, choć przy wszystkich meandrach metody d’Hondta oraz zmniejszeniu składu Rady Miejskiej i tak dawałoby to PO świetny wynik, łącznie z kresem SLD. Ale moim skromnym zdaniem sztabowcy PO podpierają się wynikiem Saryusz-Wolskiego zamulają wyniki PO, pomijając przy tym refleksję nad tym, czy aby kluczowym wynikiem tych wyborów nie jest dla nich dorobek Joanny Skrzydlewskiej. Jej nazwisko kojarzy się w Łodzi nie tylko z biznesem funeralnym, natomiast ze sztandarem PO konotuje się częściej, niż nazwisko Saryusz-Wolski. A mimo gigantycznej kampanii w Łodzi uciułała tylko 12,8 tys. głosów (7,6 z tych 46 proc., które w Łodzi zdobyła PO). To niewielka strata w porównaniu z poprzednimi wyborami. Ale przecież sztab PO w ogóle się tej straty nie spodziewał, natomiast zakładał duży wzrost poparcia dla europosłanki. Te założenia okazały się złudne.
I tak samo może być w wyborach do Rady Miejskiej